2015-09-23

Amir


Wpatruje sie w zdjecie. Mezczyzna patrzacy prosto w oko aparatu fotograficznego, pewnie. Oczy ma podpuchniete, podkrazone, prawie sine ze zmeczenia. Zatrzymuje moja uwage jego wzrok. Magnetyzm. Szczescie. Tak rzadko widac szczescie. Takie czyste..
Kilka miesiecy temu ten mezczyzna byl cieniem. Przeplywal obok innych. Nie moglam zrozumiec dlaczego. Istnial a jednoczesnie jakby go w ogole nie bylo. Tesknota w oczach. Cale cialo, ramiona bylo jak przystan jesienna pora bez lodzi najukochanszej, upragnionej.

Zwrocil moja uwage. Zaintrygowal. Podczas uczestnictwa w programie wprowadzajacym dla migrantow sluchal uwaznie, prawie nigdy nie mowil.

Piekny mezczyzna, dojrzaly, przystojny. Ubrany zawsze jakby mial zaraz przeprowadzac wywiad w programie telewizyjnym. Dziwnie komponowal sie w krajobraz naszego miasteczka. Na przerwach zawsze stawal w tym samym miejscu i patrzyl w strone lasu. Inni mezczyzni palili, pili herbate w malych szkalneczkach w ksztalcie gruszki.

Czesto widywalam go rozmawiajacego z innym Syryjczykiem Ajmanem, ktory jak i on zawsze pojawial sie w graniturze. Ajman zawsze mial przy sobie laptopa w torbie, nawet wychodzac na zakupy do spozywczego. Wygladal jakby za chwile mial wejsc do pracy. Ajman jest komputerowcem, programista z powalajacym doswiadczeniem zawodowym i pieknym CV.

Wierze goraco, ze kiedys Spotkam Ajmana z tym swoim laptopem i bedzie rzeczywscie w drodze do pracy...

Ludzie , ktorzy stracili swoja tozsamosc...

Pewnego dnia zapukal do mojego biura i poprosil o pomoc. Mowil cicho, cedzac slowa duzo lepszym od mojego angielskim. Mowil, ze czeka. Mial rok i szesc miesiecy od czasu kiedy pozegnal sie ze swoja zona i corkami i wyruszyl w podroz po lepsza przyszlosc. Nie bylo latwo. Jest dziennikarzem. Pracowal w syryjskich wiadomosciach. Roznice pogladow, zaostrzenie konfliktu nie pozostawily wiele do wyboru. Ucieczka. Wiedzial o polityce laczenia rodzin, chcial jak najszybciej dostac sie do Szwecji, bez narazania na niebezpieczna podroz zony i dziewczynek. Mowil, ze rozumie, ze kolejka, ze uzyskanie pozwolenia na pobyt dla rodziny tak dlugo trwa ale sytuacja wymyka sie spod kontroli a on nie potrafi poradzic sobie sam. Dom w ktorym ukrywala sie jego rodzina zostal zbombardowany. Najmlodsza corka ucierpiala najbardziej. Trzylataka ma liczne poparzenia na ciele. Nie ma dostepu do lekarza. A on bezsilnie czeka w kraju bezpiecznym i nic nie moze zrobic.
Rodzina jest w drodze do Turcji, do obozu uchodzcow.

Patrzylam na niego i staralam sie do calej sprawy podjesc profesjonalnie...
Oczywiscie spieprzylam sprawe. Mam dzieci, jestem rodzicem...

Najgorsze bylo to, ze tak na prawde ja nie mam wplywu na decyzje biura migracyjnego. Obiecalam, ze zrobie co moge ale obawiam sie, ze niewiele moge.

Polazlam do Astrid, ktora jest odpowiedzialna za kontakty zarowno z biurem migracyjnym jak i UNHCR. Wyslala maile i otrzymala odpowiedz, ze trzeba cierpliwie czekac...Jedynie kobiety w ciazy i osoby z powaznym zagrozeniem zycia moga liczyc na przyspieszenie decyzji o udzieleniu pozwolenia na pobyt.

Astrid wpadla na pomysl. Rodzina Amira dotarla do Turcji i skontaktowala sie z prywatnym lekarzem. Prawie caly zasilek Amira zostal wyslany do Turcji. Przeslano orzeczenie lekarskie o stanie zdrowia malej Nor. Wyslalysmy je do naszego lokalnego pediatry z prosba o napisanie orzeczenia. Po dwoch godzinach przyszedl mail mowiacy  o tym, ze zadne dziecko nie powinno w jej stanie znajdowac sie bez opieki lekarza. Astrid wyslala go do biura migracyjnego.

Nie dostalysmy zadnej odpowiedzi.

Ostatnie dwa tygodnie wlasciwie caly czas padalo. Patrzac w strone lasu mozna juz bylo zauwazyc zolto-czerwone kolory zwiastujace krotka jesien. Przedzimie.

Siedzialam w biurze owinieta moim welnianym szalem kiedy jak grom z jasnego wpadl do mojego gabinetu. Wymachiwal plikem papierow. Od razu zrozumialam. Chwycil mnie w ramiona i sciskal, ze trudno bylo mi oddychac. Plakal.
Patrzylam na niego i lzy splywaly po naszych twarzach.

Kontrast miedzy szcesciem a nie szczesciem. Radosc, jak rwacy potok. Zycie.

Polecial w sobote po swoje dziewczyny. Wczoraj wyslal zdjecie messengerem.
A ja nie moge przestac sie w nie wpatrywac. Mezczyzna patrzacy prosto w oko aparatu fotograficznego, pewnie. Oczy ma podpuchniete, podkrazone, prawie sine ze zmeczenia. Zatrzymuje moja uwage jego wzrok. Magnetyzm. Szczescie. Tak rzadko widac szczescie. Takie czyste..
Na zdjeciu widac ojca tulacego do siebie corki...

2015-09-12

77% gwałcicieli w Szwecji to muzułmanie

Kilka dni temu w mediach spolecznosciowych z namietnoscia sharowano artykul na podstawie ktorego wynikalo, ze :

"Imigranci stanowią około 90 proc. sprawców (gwaltow), z czego muzułmanie stanowią 77 proc (biorąc pod uwagę odsetek imigrantów pochodzących z państw muzułmańskich)."

Rozkrzyczeli sie bracia Polacy (dodam, ze moj facebookowy streaming szwedzki jest stuprocentowa przeciwnoscia streamingu polskiego)

http://wmeritum.pl/szwecja-77-proc-gwalcicieli-to-muzulmanie/

 Sprawdzialam zrodla, ktore znajduja sie pod artykulem, bo wiem, ze takich starystyk nie ma. No wiec oprocz blogow (prawicowych, czytalam), kolejnymi zrodlami sa "Fria Tider" czyli, skrajnie prawicowa gazetka internetowa nawiazujaca do ideologii Szwedzkich Demokratow.
Dla niezorientowanych SD jest to partia neonazistowska, skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna. Przecietny Szwedzki demokrat (zrodlo. SCB partisympatisörundersökning) to niezonaty, bezdzietny mezczyzna, czesto bezrobotny lub kiepsko zarabiajacy i slabo wyksztalcony( 2,3% wszystkich glosujacych na SD to ludzie z wyksztalceniem wyzszym).

Jedyny artykul w ktorym mowi sie o cyfrach to anglojezyczny mowiacy :

"represented in the 77.6% rapes committed by foreigners. That Muslims are overrepresented have been confirmed by a member of Swedish police to us, who wishes to remain anonymos"

No coz. Caly artykul, ktory z predkoscia swiatla dzielili moi bracia i siostry (i kuzyni) oparty jest na informacji podanej przez policjantow, ktorzy chcieli pozostac anonimowi....

W kolejnym artykule podaje sie za zrodlo informacji BRÅ (Crime Prevention Council) (nie wiem szcerze mowiac jak nazywa sie polski odpowiednik, pomozcie, chetnie sie naucze.)

"According to a new study from the Crime Prevention Council, Brå, it is four times more likely that a known rapist is born abroad, compared to persons born in Sweden. "

Przeczytalam wszytskie raporty doczycace prowadzonych przez BRÅ statystyk i takowych nie ma.

Wprost przeciwnie. Cytuje :

"Resultaten visar inte heller på några större skillnader i utsatthet beroende på om man själv eller ens föräldrar är födda i Sverige eller ej."
Linkuje, dla szwedzkojezycznych:

https://www.bra.se/bra/brott-och-statistik/valdtakt-och-sexualbrott.html


I tlumacze (dla sceptycznie nastawionych do wiarygodnosci mojego tlumaczenia polecam wrzucenie w google): "Wyniki nie wykazały żadnych znaczących różnic w ekspozycji, w zależności od tego,czy sprawca sam czy jego rodzicy byli urodzeni w Szwecji czy nie."

Poza tym, co interesujace ponad polowa gwaltow zostala popelniona pod wplywem alkoholu. A prawdopodobnie kazdy polski znawca kultury arabskiej i czytelnik Koranu wie, ze muzulmanie alkoholu nie pija.

Pozostale cyfry, ktore pojawiaja sie w artykule sa cyframi jak najbardziej poprawnymi, nie dotycza natomiast samego gwaltu, lecze przestepstwa seksualnego. Jak roznica?  A taka, ze przestepstwem seksualnym jest rowniez werblne obrazenie drugiej osoby, na tle seksualnym of course, oraz publiczne obnazanie sie. Od momentu wprowadzenie nowego prawa notuje sie, wyzszy procent przestepstw na tle seksualnym w Szwecji.

A tak poza tym tak powaznie, czy ktos z was wierzy, ze gwalt zalezy od tego jak na imie ma Bog?
Mezczyzni (marginalny jest gwalt popelniony przez kobiety) gwalca kobiety, mezczyzni gwalca dzieci...

To nie jest kwestia wiary. Chociaz analogie widac nieco, szczegolnie wsrod pewnej grupy, ktora w kraju ma sie dobrze. Amen.


2014-05-09

Wystawa

Zaczelo sie od ksiazki a wlasciwie spotkania z jej autorem podczas dwudniowej konferencji dotyczacej integracji, w listopadzie. Ksiazke kupilam i polecilam przeczytac pracujacym ze mna kolezankom i kolegom. W sumie glownie chodzi o to, ze dopoki bedziemy kierowali sie mysleniem "my" i "oni" to niewiele z integracji bedzie. Nie latwo jest zaczac myslec "outside the box", sam charakter naszej pracy polega na tym, ze "my" pomagamy "im" i za to nam placa. "My" potrafimy, "oni" jeszcze nie.
W zwiazku z tym, ze w ostatnich latach liczba uchodzcow jaka zostala przez gmine przyjeta przekracza wczesniejsze zalozenia liczbowe (30-40 osob) dosc powaznie (70-80) spoleczenstwo malomiasteczkowe nasze, nie jest w stanie faktu tego przelknac spokojnie. Z drugiej strony, gdyby uchodzcy do gminy nie przybyli, przyrost meszkancow bylby ujemny. Spoleczenstwo nie jest najmlodsze i za szesc lat znaczna jego czesc znajdzie sie w wieku emerytalnym. Mlodziez do miast ucieka a tzw Nowy Szwed ma realna szanse na przyszlosc (prace, niezaleznosc). Ba! Za klika lat bedzie Nowy Sterego utrzymywal. Zanim, jesli w ogloe takie myslenie zostanie zasiane w glowach wiekszosci, zanim wykielkuje, zakwitnie i zaowocuje, zanim przecietny zjadacz köttbulara zrozumie sens polityki migracyjnej (pomijajac faktor humanitarny, ktory jesli o mnie, chodzi jest najwazniejszy) przyjdzie nam stawic czolo fali niecheci wobec tego co inne i nieznane. I nie chodzi tu jedynie o rasizm, chociaz uwazam, ze nie powienno sie bac uzywac tego slowa, ale o zwykly ludzki strach przed nowym i niezrozumialym.  We wsi pojawilo sie coraz wiecej negatywnych glosow. Imput ze szkol jest taki, ze grupa mlodych gniewnych chetnie oddaloby swoj swiezy 18-letni glos w wyborach na partie nacjonalistyczna. Co wprawdzei obserwujac wydarzenia we Francji i Danii nie jest nowalijka ale sprawia, ze wlos na glowie sie jezy.
W pracy spotykam codziennie okolo 40 osob, ktore z jakiegos powodu zmuszone byly opuscic swoj kraj. Mam mozliwosc obserwowania i uczestniczenia w ich zyciu podczas pierwszych miesiecy w Szwecji.
Po ksiazce, po dyskusji postanowilismy zrobic cos razem. Pozbyc sie chociaz na chwile "my-wy" myslenia. Stac sie razem mieszkancami jednej gminy i podzielic sie ta wiadomoscia z innymi. Zrobic wystawe fotograficzno-literacka (jak go zwal...). Dac szanse naszym nowym mieszkancom na podzielenie sie swoimi refleksjami z pierwszych chwil/dni/miesiecy w nowej ojczyznie.
Pomysl zostal przyjety z ogromnym entuzjazmem. Delly, dziennkarz z Kongo przyszedl z napisanym artykulem nastepnego dnia. Przyszedl w garniturze i powiedzial, ze znow jest dziennikarzem :-) Nie chcialabym zeby to zabrzmialo jak scenariusz filmu amerykanskiego ale dla Delly cala idea wystawy przywrocila mu jego tozsamosc, ktora z braku dobrej znajomosci jezyka stracil przybywajac do kraju losia i komara. Napisane teksty tlumaczylismy z "polskiego na nasze" i redagowalismy razem. Swietna nauka szwedzkiego, nauka nas nawzajem, siebie nawzajem. Zaproponowalam naszej lokalnej fotografce wspolprace. Zgodzila sie. Potem juz wszystko poszlo lawinowo.
Sponsor anonimowy na ramy do tekstow i fotografii. Sponsor ktory zdecydowal sie oplacic koszt podrozy i gaze dla przedmowcy, przed otwarciem wystawy. To dalo nam szanse na zaproszenie autora ksiazki ktora byla nasza inspiracja. Do projektu wlaczylismy wspolpracujacy z nami zaprzyjazniony "projekt" gminny zrzeszajacy tych ktorzy stoja najdalej od rynku pracy i potrzebuja w inny niz kasiazkowy sposob uczyc sie jezyka- chorzy, analfabeci, migranci ktorzy nie mieli mozliwosci na ukonczenie szkoly. Zajmuja sie stolarka, robia sztalugi i statywy do fotografii. Podjeli sie rownierz przygotowania przegryzek na wernisaz.
Poinformowalismy okoliczne media. Pojawily sie zaproszenia. Do grudnia jestesmy juz "zaklepani" jesli chodzi o wystawianie.
Do dnia wystawy zostalo cztery tygodnie. A jak tak zwyczajnie dumna jestem bardzo z tego co sie dotychczas stalo. Najwazniejsze stalo sie juz. Zapomnielismy. Stalismy sie grupa.
Mam tylko takie marzenie, zeby tak udac sie z wystawa do Polski...
Dziele sie dwoma zdjeciami na dzis. Zaczne tlumaczyc teksty na jezyk polski, byc moze ktos z was bedzie zainteresowany usylyszeniem glosu, ktory rzadko ma sie okazje uslyszec.

Anna: "Jak duzo lasow, jak malo ludzi"

 
 
 
Ghebriela: "Kiedy moj syn wychodzi z domu, wiem, ze do niego wroci"

2014-02-25

dwa lata

Jeszcze bialo i jeszcze pada ale juz w powietrzu wilgotny zapach nadziei. Na dlugie dni, na swiatlo, na cieplo. Od trzech miesiacy lykam regularnie z namaszczeniem witamine D. Moje wybawienie, lek na ciemnosci. Od czterech miesiecy kieruje "Aktivitetshuset" ("Centrum Aktywnosci", czy jakby to tlumaczyc). Czuje sie coraz pewniej w tym co robie i wiem, ze to co robimy ma ogromny sens. Czterdziesci osob uczestniczy w naszych "zjeciach". Szkola jezyka szwedzkiego dla uchodzcow obejmuje ok 19 godzin tygodniowo. Wypelniamy pozostale, do "pelnego etatu" godziny. Przez dwa lata biuro pracy wyplaca uchodzcom dzienie 308 koron dziennie (chleb kosztuje ok 20) i wymaga, ze od pierwszego dnia zajecia w jakich sie bierze udzial obejmuja caly etat, 40 godzin w tygodniu. Po dwoch latach maja sobie radzic sami. Dwa lata na nauke jezyka i zycia w nowym kraju...
Ogladadane we wczorajszych Wiadomosciach wiesci z Ugandy (wsrod naszych "uczniow" znajduja sie uchodzcy zarowno z Burundi jak i Kongo, Demokratycznej Republiki konga oraz Kongo Brazzaville) potwierdzaja tylko moje watpliwosci co do sensu zalozonych przez biuro pracy reform wprowadzajacych uchodzcow do zycia w Szwecji. Robimy co mozemy, uchodzcy robia co moga ale przepasc nie jest do przeskoczenia. Budujemu mosty.
Dyskutowalismy pare tygodni temu z grupa Kongolczykow, o sytuacji osob LGBT o prawach, o tolerancji. Obfita dyskusja. Pastor, ktory staral sie nam wytlumaczyc, ze takich osob w ogole w Kongo nie ma. Mlody chlopak, ktory szeptal, ze sa przeciez. Byly dziennikarz, wlasciciel gazety opozycyjnej rezimowi ( z tego wlasnei powodu znalazl sie w Szwecji) mowiacy o homofobii o mordach.
Dwa lata to za  malo dla Tahery z Afganistanu, ktora jest analfabetka, matka dziewieciorga dzieci, wdowa, na to zeby ogarnac otaczajaca ja nowa rzeczywistosc, znalezc prace. Codziennosc szwedzka wymaga od niej placenia rachunkow przez internet. Tahera nie wie jak wlaczyc komputer... Dwa lata to tak malo dla Huseina z Iraku, zeby zrozumiec, ze kobieta ma takie same prawa jak on. Zeby mogl nauczyc sie zupelnie obojetnie przechodzic nad faktem, ze kolezanki z lawy szkolnej ucza sie jezyka duzo szybciej i nie znaczy to, ze sa lepsze. Znaczy po prostu, ze jestesmy rozni. To za krotko zeby Antonio, stomatolog z Kolumbii mogl przelkac fakt, ze jego wyksztalcenie o kant rozbic w Szwecji. Nie jest wazne i Antonio nigdy nie dostanie w SE pracy jako dentysta, no chyba ze bedzie studiowal jeszcze raz...Dwa lata to zart dla drobnej Fiore ktora po gwalcie zbiorowym stracila mowe i dopiero po osiedleniu sie w Szwecji zaczela, jakajac sie, mowic.
No wiec uczymy. Demokracji, placenia rachunkow i pisania CV. Mowimy o kodach, zasadach, zwyczajach i swietach. Przyblizamy wizerunek Szweda. Jak go ugryzc, rozgryzc, posmakowac i przy tym nie uszkodzic.
Uczymy sie innych ludzi, kultur, sposobow myslenia.
Sciagnelismy dwie bibliotekarki, ktore z zaangazowaniem czytaja ksiazki (dla doroslych pisane lekka szwedczyzna) w malych grupach. Mamy tzw "warsztaty rodzinne" (jestesmy po szkoleniach) w czasie ktorych dyskutujemy o wychowywaniu dzieci bez przemocy. Mowimy o liniach pomocy dla kobiet ktore doswiadczaja przemocy. Odwiedzamy okoliczne zaklady pracy, fabryki etc. Zapraszamy gosci, przedstawicieli okolicznych stowarzyszen/zwiazkow/kolek.
I smiejemy sie duzo. Tak zwyczajnie.
Tyle w tych ludziach wiary i nadziei na lepsze, na godne zycie w Szwecji. Tyle zapalu, desperacji. I ja tak zwyczajnie, wiedzac, ze nie jest latwo boje sie, ze za dwa lata kiedy kurtyna spadnie, powieje wiatr polnocny. Zimny bardzo i prosto w oczy...



2013-10-29

Faces look ugly when you're alone

Slucham Stiny Nordenstam. Przepieknie zrobiony cover The Doors polecam  :http://www.youtube.com/watch?v=s5s41VIUw5M
I rozmyslam o dniu dziesiejszym . Poranek, chlodna ale nie mrozna, wilgotna aura jesienna. Jasno, bo przeciez dopiero kilka dni temu czas zmienil sie automatycznie w smartfonach, ajfonach i innych podobnych naszych. Odstawilam szefowstwo do przedszkola i krocze w strone parkingu na ktorym spotkam znajoma z pracy, z ktora pojade na szkolenie. Ide w strone pizzerii naszej jednej z trzech, tej lezacej najcentralniej, na ulicy Dlugiej. W zwiazku z tym, ze ulica jest dluga juz z oddali widze, ze przy wejsciu do pizzerii lezy czlowiek. Ide ja i ida inni. Przechodza, odwracaja glowe w druga strone, na ktorej nie ma nic ciekawego. Zblizam sie powoli do lezacego. I nie wiem, co robic. To znaczy wiem, teoretycznie, tylko w praktyce nie mialam jeszcze do czynienia tak samotnie wsrod innych na ulicy dlugiej o godzinie 7:30. Zawsze ktos przy mnie byl, a w takich sytuacjach  w kupie razniej....Troche sie boje, co zauwazam jeszcze wyrazniej slyszac swoj drzacy glos kiedy probuje zdecydowanie powiedziec "hallllo".  W tym momencie widze dziennikarza z naszej lokalnej gazety, ktory na parkingu szybki sobie skrobie. Lece do niego i pytam, czy wykrecac 112, czy moze mamy jakis lokalny nr na policje. Mieszkamy w malym miasteczku na polnocy wiec zanim mnie wypytaja i polacza z naszym zadupiem to moze lepiej od razu lokalnie podzwonic. I w sumie pytam goscia konkretnie i otrzymuje konkretna odpowiedz. Czuje sie jednak jeszcze bardziej samotna na ulicy w godzinach porannego szczytu. Dziennikarz wskakuje do swojego swiezo oskrobanego Volvo i odjezdza. Chcialam, zeby mi pomogl. Powiedzialam wyraznie, ze przy wejsciu do pizzeri  lezy czlowiek...Dzwonie, powiadamiam, odpowiadam na szereg nieistotnych pytan patrzac na lezacego w pozycji embrionalnej mlodego chlopaka. Wyglada znajomo ale nie jestem pewna, czy juz go wczesniej spotkalam. Policja zapisuje moj nr telefonu, sprawdzam, czy chlopak oddycha. Jest chlodny, jakis taki tragicznie samotny, dzwadziescia plus nie wiecej. I wtedy uciekam. Ide na parking na ktorym czeka juz na mnie Frida. Odjezdzamy. Po drodze mijamy woz policyjny, potem karetke na sygnale. Jakies 20 minut potem moja szefowa, ktora tez jest na szkoleniu i ktorej wspomnialam o porannym zdarzeniu, dostaje telefon. Szefowa jest glowa dzialu socjalnego. Ten mlody 21 letni czlowiek to Markus (zmienilam imie), piekny mlody silny syn -pary ksiezecej, chcialoby sie napisac- syn pana i pani ksiadz. Marcus bierze. I przebral. Zaczynalam z nim pracowac przed wakacjami  ale nie byl jeszcze "gotowy" (wedlug jego opiekuna socjalnego). Pamietam jego wzrok. Marcus zrobil na mnie duze wrazenie . Taki rottweiler ze spojrzeniem cocer spaniela. Dzisiaj rano, przy dzrzwiach pizzeri nie bylo Marcusa. Tam lezal jego cien. A ja go nie rozpoznalam. Monica odwrocila sie w moja strone po skonczonej rozmowie. Marcusa odwieziono na intensywny. Gdyby troche dluzej czekal na pomoc, nie przezylby.
 I tak siedze i slucham Stiny i nie moge balansu zlapac. Bo jak to do cholery jasnej jest mozliwe, ze ten chlopak lezal tak dlugo i nikt nic nie zrobil. W jakim kierunku idziemy? Qvo vadis hominis k...wa mac? Nie zrobilam nic heroicznego a czuje sie wyjatkowo. Pruchniejemy.

2013-08-06

Hello Afrika


A lato bylo piekne tego roku. W sumie przez cztery tygodnie urlopu padalo moze cztery dni. Dzieciaki szalaly w basenie w ogrodku, lowilismy ryby (nie w basenie w ogrodku ;-), plywalismy lodka wujka Roberta, delektowalismy sie aura jezior, lasow…Leon co rano na bosaka dobiegal do krzaku malin , zbierajac je garsciami i wciskajac zachlannie do pyzatej buzki. I tak sobie myslalm patrzac na sok splywajacy po jego malych raczkach, ze chyba tak pachnie szczesliwe dziecinstwo. Sloncem i malinami…Pracowalismy rowniez nad pozegnaniem z pieluchami. Udalo sie. Chlopaki biegaja do nocnikow i toalety.  Noel z duma skomentowal, ze jak  siada na nocnik to wodospady splywaja…Hm…Lilly rosnie, dorosleje. Zaczyna czytac, liczyc z radoscia odkrywa dla nas oczywiste oczywistosci.  Przez te cztery tygodnie nie planowalismy nic. Zadnych dalekich wyjazdow, zadnych koniecznosci…Bylismy razem. Bez pospiechu. Zaupelnie swobodnie. Przytulanie malego cialka, sledzenie lotu motyla, czas na odpowiedz na wszystkie pytania trzech malych ciekawych swiata ludzi…Kocham moje dzieci tak bardzo i nie potrafie sobie swiata bez ich istnienia wyobrazic ..
Polazlam wczoraj do pracy, zostawialm dziedzictwo w przedszkolu, wlaczylam komputer pracowy . Zaatakowal mnie wiadomosciami, ktore trwilam przez wieksza czesc dnia. Powoli przygotowywalam sie do dnia dzisiejszego. Zakupy. Pieluszki dla najmlodszego, dwuletniego. Chleb, jogurt, wedlina z indyka, pomidory, owoce. Dzisiaj bedziemy robic kanapki. Nie wiadomo czy w ogole ktos bedzie je jadl, bo przeciez Ramadan jeszcze sie nie skonczyl. A w dokumentach informacyjnych, ktore otrzymalismy od UNHCR nie ma informacji dotyczacych wyznania religijnego. No wiec dzisiaj wieczorem powitamy na lotnisku 27 osob z Kongo I Ugandy oraz dziewczyne z Erytreii o ktroej wspominalam niedawno. Jej ojciec jedzie z nami…
Podzielilismy miedzy soba rodziny, zeby bylo sprawniej. Logistyka…
Ja mam zajac sie rodzina szescioosobowa. Kobieta z dwojka dzieci, chlopcem, ktorego rodzice zostali zamordowani w Ugandzie i wychowuje go ciocia. No i ciocia, dzwudziestoosmioletnia kobieta, ktora po brutalnym gwalcie zbiorowym stracila mowe(wg UNHCR powoli ja odzyskuje) i jej coreczka, dwuletnia Angel.
W nocy wrocimy do domu. Ja do swojego ze spiacymi bezpiecznie dziecmi, ktorych dlonie pachna malinami. I oni, uchodzcy z Afryki do swojego nowego domu  w Szwecji.
Czeka nas ciezki dzien. Trzymajcie kciuki prosze.

2013-07-10

Joik

To rodzaj spiewu ludowego charakterystycznego dla Laponskiej kultury. To czesc tozsamosci saamskiej. Pamietam kiedys jak siedzielismy w moim dawnym pokoju w mieszkaniu mojej mamy, sluchajac spiewu laponczyka, ktorego losy polaczyly z przyjaciolka mojej siostry. Swieta Bozego Narodzenia, Polska poludniowa kontra Laponczyk pijacy z nami czerwone wytrawne i spiewajacy swoj joik bylo dosc surrealistycznym wrazeniem. Pieknym wrazeniem. Pamietam rowniez jak Biera opowiadal o poszukiwaniu swojego joika, swojej melodi, swojej opowiesci.
Joik ma wyrazac tozsamosc osoby, miejsca, przynaleznosci. Jest przekazaniem intymnego portretu.
Siedzialam w poniedzialek wieczorem, zmeczona jednym z pierwszych dni wolnych, kiedy przyszedl sms i zapytal "Jestem cztery godziny drogi od Ciebie. Przyjezdzac?". Bardzo sie ucieszylam, bo mimo tego ze "Norska"(tak ja nazywalam z powodu jej milosci do Norwegii) to przyjaciel mojej siostry to nasze drogi kiedys na krotki okres zbiegly sie. Byl to wazny okres w moim zyciu i "Norska" tez byla wazna. Przyjechala dnia nastepnego razem z corkami. Jedenasto- i dziewiecioletnia. Kiedy ostatnio sie widzialysmy nie bylo dzieci.
Wieczorem, kiedy juz spaly, siedzialysmy w altanie, rozmawiajac. Jasminy zakwitly i delektowalam sie ich zapachem. To tylko kilka dni, wlasciwie to juz zaczynaja przekwitac ale tak jakos wbudowaly sie w nastroj, ze nie sposob o nich nie wspomniec. Podkreslaly ta chwile, to wrazenie ulotnosci, ze po latach tylu siedzimy "Norska" i ja razem a za kilka godzin juz nas tu nie bedzie...
Kaska mieszka w norweskiej Laponii. Dalej na polnoc to juz sie chyba nie da. Zimno i ciemno i renifery zakrecaja. Jest nauczycielka laponskiego. Wlasnie wracala z podrozy do Polski w ktora wybrala sie samochodem z dziewczykami. I tak patrzylam w jej oczy zielone. Takie oczy trolla z iskra niezaleznosci, niepokory, zywiolu, czegos bardzo surowego a nawet pierwotnego. I tak sobie myslalam, ze ona ma juz tego joika. I zyje w jego rytmie. (Przyznam, ze dzis pod prysznicem probowalam wyspiewac moja melodie. Efekt mierny.)
Dzieki za dowiedziny, Norska ;-)

W zwiazku z moja gleboka namietnoscia do muzyki polnocy polecam joikujaca Mari Boine. Posluchajcie jesli nie zrobiliscie tego wczesniej. Warto.